Po naszym wiosennym rekonesansie i udanym starcie w dogtrekkingu w Górach Skalistych, planowałam kolejny wypad na zawody w porze jesiennej.
No ale żadnych zawodów nie będzie i to jeszcze długo.
Jak i pan taki pies i mojej malamutce włączył się gen samodzielności i szwendactwa.
Na nic się zdało podnoszenie płotu, palowanie kolejnych rozkopanych miejsc, przywiązywanie psa na linie. Reja pokochała samodzielne wypady i zaczęła regularnie nawiewać nam z podwórka.
Jeden z jej wypadów zakończył się spotkaniem z samochodem. Szczęśliwie ma tylko połamaną łapę i jest lekko poobijana. Jednak to wyklucza większy wysiłek fizyczny przez całą jesień.
Teraz jeszcze jest w gipsie, ale ja już martwię się o to, jak zabezpieczyć teren, żeby utrudnić jej ucieczkę. Zaczęłam nawet myśleć o elektrycznym pastuchu - czy macie z tym jakieś doświadczenia?
W załączeniu zdjęcia z psiego sanatorium, w które zamienił się nasz dom.
Ten psi zadek w krzakach, to Reja uciekająca przed gencjaną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz